Opublikowano:

Gabryś był burakiem, a Franio cebulą

,,Gabryś był burakiem a Franio cebulą”. Te słowa usłyszałam od mojego Franka po powrocie z balu warzywnego w przedszkolu…Wróć…Nie po powrocie tylko po 4 godzinach od czasu powrotu z przedszkola…

Nie wymuszaj! I tak Ci powie

Jestem zdania, że należy od dziecka nawet tak małego wymagać wielu rzeczy, ale na pewno nie należy od niego wymagać mówienia: ,,co działo się w przedszkolu”. Odpowiedź połączona ze wzruszeniem ramionami zazwyczaj brzmi: ,,nic”, dlatego nie naciskam, nie wymuszam, czekam. Za godzinę, dwie słowa same z niego wypłyną. Może być, że zacznie od opowiadania tego co działo się miesiąc temu u babci, ale w końcu dobrnie do tego co wydarzyło się dziś. Mogę zapytać o konkrety typu: co jadłeś na obiad (odp: papę) albo czy bawiłeś się dziś wozem strażackim, ale nie liczę, że uzyskam odpowiedź na pytanie: ,,jak minął Ci dzień w przedszkolu?”. Proste!

Wyjście z przedszkola-jedzenie

Franek po wyjściu z przedszkola nie myśli o niczym innym tylko o jedzeniu. Powroty do domu ciągnęły się w nieskończoność i przerywane były przysiadaniem na każdym krawężniku. Gadka nam się nie kleiła, a ja w kółko powtarzałam tylko: chodź i chodź. W trakcie któregoś już powrotu wymyśliłam, że może nie ma siły, bo jest po prostu głodny. W pobliskim sklepie kupiłam paluszki i co 30 metrów dokarmiałam. Od tego czasu jesteśmy w stanie przejść 800m jakie dzieli nasz dom od przedszkola w miarę raźnym tempem. Wystarczyło odczytać między wierszami potrzeby i zareagować. To wcale nie jest takie trudne!

Zabawa

Po powrocie z pracy do domu ostatnią rzeczą, o której myślę jest jeżdżenie autkiem po podłodze czy układanie puzzli. Stawiam na szafce w kuchni zakupy i zabieram się za robienie obiadu mimo, że za plecami wciąż słyszę: ,,bawić, bawić”. Mamy w kuchni obniżony blat (jeśli jesteście na etapie projektowania to rozważcie takie rozwiązanie), na który wchodzi Franek i razem gotujemy obiad. On obiera cukinię obieraczką, ja w tym czasie kroję inne warzywa. Potem razem wrzucamy je do garnka. Wiadomo, że robiąc z nim obiad wydłużam czas oczekiwania na upragniony ciepły posiłek, ale dzięki temu nie muszę się ,,bawić”. Zabawa robi się sama 😉

Czekanie

Macierzyństwo nauczyło mnie trudnej sztuki czekania. Pokłady cierpliwości, które wciąż i wciąż muszę odkopywać i powiększać, nigdy mi nie wystarczą. Macierzyństwo to powtarzanie w kółko tych samych czynności (nie możesz ,,nie położyć spać”, nie możesz ,,nie nakarmić”), słów (nie wolno, nie wolno, nie wolno) i czekanie. Czekanie aż zje, czekanie aż przyjdzie się przebrać, czekanie aż się odbrazi i przybiegnie dać całusa.  Jednakże czekanie i powtarzanie uczy i sprawia, że to my rodzice zyskujemy jakąś mądrość, której nie posiadaliśmy przed rodzicielstwem. Pokazuje nam jak wielu rzeczy w życiu już zdążyliśmy się nauczyć. To jest fascynujące!

Czerpcie z tej skarbnicy wiedzy jaką jest rodzicielstwo i nie zważajcie na trud rutyny i braku cierpliwości. To jest naprawdę przygoda, choć czasem naprawdę trudna i żmudna. Zawsze z tyłu głowy w chwilach zwątpienia mam myśl, że nie jestem jedyna. Nasi rodzice musieli przeżywać dokładnie to samo. Tak po prostu jest. Nie zmienimy tego, a życie bez dzieci to dopiero byłaby nuda.

Opublikowano:

Podróż z dziadkiem

Jesień nadeszła, więc czas na kilka wspomnień i przemyśleń tym razem nie związanych z tematyką dziecięcą. Wręcz przeciwnie- tematem będą seniorzy, a konkretnie jeden senior. Mój dziadek, z którym miesiąc temu wybrałam się w podróż do miejsca, gdzie spędził młodość.

,,Majeczko to kiedy jedziemy…?”

Jakiś czas temu postanowiłam zabrać mojego dziadka Władka(rocznik 33) w podróż do miejsca,  gdzie spędził młodość- wieś Stuchowo, woj. Zachodniopomorskie.  Okazało się,  że to tylko 5 godzin podróży od miejsca, w którym mieszkamy! Od kilku lat słuchaliśmy opowieści o tym jak dziadek zakładał pod Stuchowem elektrykę; jak konno jeździł do Dalna i na których to polach zrzucono radiostację- czego podobno dziadek był świadkiem. Każdy w naszej rodzinie znał te historie jak własną kieszeń i nie przywiązywał do nich większej wagi. Tak jeździł, tak zakładał, tak strzelał do puszek (,,A oko majeczko miałam dobre!”) żeby wygrać potyczkę z wysoko postawionym oficerem. Potyczkę o moją babcię (!)

Pewnego razu pomyślałam sobie: dlaczego by nie zabrać dziadka do Stuchowa, a potem chociaż na jeden wieczór nad morze, nad którym nie był 30 lat(o zgrozo) Pomysł podsunęłam dziadkowi już w lipcu, żeby do września miał o czym myślec i co planować. Dziadek generalnie jest zdrów, więc obaw nie miałam. Spakował insulinę, maszynkę do mierzenia cukru i 10 słodkich bułeczek (4 Majeczko to będzie za mało. Kupię 10. To kiedy jedziemy?!) ,,dziadek weź czapkę, weź szalik, bo we wrześniu nad morzem wieje…”

,,Wspaniała ta infrastruktura”

No i pojechaliśmy. W środku tygodnia, kiedy cała rodzina idzie do pracy, Franek do przedszkola, ja wsiadłam w auto i pojechałam z dziadkiem w Zachodniopomorskie. Do autostrady A4 z Wałbrzycha jest około 45 minut drogi. Dziadek mało się odzywał, bo był w stresie. Za to na autostradzie otworzył się worek historii przerywanych zachwytem nad INFRASTRUKTURĄ (,,piękne te wiatraki Majeczko! Wracając do tego roweru, o którym Ci opowiadalem…”) 6 godzin nieprzerwanie opowiadał. Historie z lat 40 przeplatały się z tymi z lat 70 (praca na kopalni) i 90. Ilość nazwisk (kto wie czy prawdziwych była nie do zapamiętania) przerwą w słowotoku był tylko czas na zjedzenie żurku w autozatoka w okolicach Międzylesia, nota bene polecam! (,,majeczko pppyszszny ten żurek”- po blisko miesiącu wciąż go wspomina) Przystanki robiliśmy co półtorej godziny, bo dziadek przestawił mówić oho! Spadł cukier- myślę. Przystanek. Bułeczka. I znowu jedziemy po wspomnienia z młodości.

Na miejscu

Zmęczenie podróżą i emocje związane z INFRASTRUKTURĄ sprawiły, że po dojechaniu do Stuchowa nie było fajerwerek. ,,Nic nie pamiętam Majeczko, tu nic nie jest takie samo”. I tu z pomocą przyszedł przypadkiem napotkany, miły Pan (dzień dobry mam 85 lat pracowałem na kopalni, a kiedyś tu mieszkałem- zagadał Władek), który też pracował na kopalni tyle, że na Śląsku, a w Stuchowie mieszka od dawna. No i się zaczęło…,,A tu były sanki, a tu gorzelnia, tam piękne sady, a w pałacu pierwszy raz się upiłem Majeczko, że cała sala mi się bujała…” Stuchowo to nieduża wieś niedaleko Kamienia Pomorskiego. W odnowionym pałacu mieści się teraz szkoła, a duże gospodarstwo rolne ze starą zabytkową gorzelnią znajduje się w rękach prywatnych, więc nie można go zwiedzać, a szkoda, ponieważ gorzelnia z daleka wyglądała bajecznie.

Do Międzyzdrojów dojechaliśmy po 17 i mieliśmy iść zobaczyć to morze po 30 latach, ale ,,idę spać. DEFINITYWNIE. Do rana.”, więc ubrałam czapkę, szalik i na plażę wybrałam się sama. Swoją drogą jestem fanką wrześniowego Bałtyku. Nie ma piękniejszego morza niż on. Wracając koło pokoju dziadka tylko nadstawiłam ucho czy chrapie.

Rano:

– Dziadku zjemy spokojnie śniadanie i (tu chciałam rozciągnąć wizje jak to będziemy spacerować po plaży i wdychać zdrowotny jod)…
– i będziemy wracać- wszedł mi w słowo dziadek.

zdjęcie z ,,tą wodą"
zdjęcie z ,,tą wodą”

Więc poszliśmy zobaczyć ,,tą wodę”, zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do domu.

 

 

Czy to miało sens

Cała nasza podróż może wydać się bezsensowna, ale ja uważam, że miała sens dlatego o niej piszę. Od tamtego czasu dziadek ma o czym opowiadać. Spełniłam jego marzenie i teraz wie jak wygląda to Stuchowo i już ,,nie muszę tam jechać Majeczko”, ale szkoda, że ,,o Dalno nie zahaczyliśmy, ponieważ tam podłączyłem trafostacje na sucho…”

P.S. Jeśli macie jeszcze dziadków i babcie zatrzymajcie się na chwilę, posłuchajcie o czym mówią i może uda Wam się zrobić dla nich coś wyjątkowego.

Opublikowano:

Słoń – jak powstawał

Słoń – jak powstawał

słoń – przytulak – bez niego nie zasnę

Historia pewnego słonia

W pewną zimową noc siedząc z już nie małym brzuchem na pasku naszły mnie lęki, że przecież nie mam jeszcze ani pół wyprawki dla mojego pierworodnego. Przecież to już niebawem, a ja zamiast biegać po sklepach i wybierać ciuszki, kocyki i smoczki, snuję się całymi dniami po lesie z psem albo zajadam się jogurtami. Do roboty Majka!- pomyślałam. Siadłam do maszyny i zaczęłam od szycia najbardziej potrzebnej noworodkowi rzeczy, czyli przytulanki (tak…kocyki, śpiworki i ochraniacze poszyłam później)  I tak oto właśnie powstał słoń prekursor. Wysokość jego to 20 cm, mały chudy, zabiedzony, ale uśmiechnięty.

Towarzyszył Frankowi długi czas dopóki nie wpadłam na pomysł, żeby poddać go lekkiemu tuningowi i powiększyć kilkukrotnie. Naszkicowałam wzór na szarym papierze (dokładnie była to ekologiczna torba z ikei) i zaczęłam produkcję. Szablon, ten sprzed kilku lat, mam do dziś. Słoń okazał się świetnym sposobem na prezenty dla znajomych maluchów, poduszką dla kilkumiesięcznych szkrabów, które uwielbiają ciągnąć go za nogi i trąbę, po poduszkę podróżną dla dorosłych. Choć szycie jednego osobnika to niemałe wyzwanie, bardzo lubię to robić, bo to bardzo wesołe zajęcie.

Słoń przytulak

Słoniowa galeria

Każdy z nich jest wyjątkowy i istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie pojawi się już taki drugi. Tutaj pokażę wam słonie, które wyszły już w świat z mojej pracowni. W zakładce gotowe produkty można znaleźć kilka osobników, które poszukują nowego domu. Nie ma ani jednego? Może się zdarzyć i tak!! Odwiedź naszą stronę za kilka dni, może właśnie wypychamy im brzuszki i przyszywamy kolorowe uszy!!


Poszukaj słonia